Widok kwitnącej lawendy wyzwala w ludziach jakąś formę szaleństwa. Wie o tym każdy, kto obserwował reakcje osób po raz pierwszy zbliżających się do pola pokrytego lawendą. Tacy ludzie zdają się zapominać o świecie. W okamgnieniu wyciągają aparat, wskakują w pole i zaczynają spełniać swoje marzenia.

Muszę jednak rozczarować wszystkich tych, którzy sądzą, że robienie zdjęć na lawendowych polach w Prowansji to najprzyjemniejsza rzecz na świecie. W rzeczywistości jest z tym mnóstwo problemów, a efekt końcowy to najczęściej selfie pośród wyblakłej lawendy i co najmniej kilka ukąszeń komarów na nodze. 

Na końcu tego artykuł znajdziesz zdjęcie „przed” i „po”, które obrazuje to, o czym piszę. Celowo nie dodaję go od razu, aby nie zniszczyło romantycznego wrażenia zbudowanego przez tę pierwszą fotografię nad artykułem. Na pewno widzisz się na tym zdjęciu pośród lawendy z kapeluszem na głowie, z ukochaną osobą obok i kieliszkiem zimnego musującego rosé w dłoni, prawda? Tak też może być, ale tylko pod warunkiem, że dobrze się przygotujesz do sesji i nie będziesz godzinami błądzić w poszukiwaniu najładniejszych pól lawendy. Czytaj dalej, a większość tej pracy wykonam za ciebie.

Zanim zaczniesz czytać dalej mam jeszcze małą prośbę. Na zebranie materiałów do tego artykułu i zrobienie zdjęć wydałem ponad 600 euro i przeznaczyłem mnóstwo czasu (kilkanaście dni roboczych). Całość udostępniam za darmo i bez reklam, dlatego jeśli spodoba ci się efekt mojej pracy, będzie mi miło, jeżeli wesprzesz rozwój mojego bloga. Możesz np. kupić mój ebook z przewodnikiem po Prowansji lub dowolny inny ebook. Zobacz, jak jeszcze możesz pomóc (także bez wydawania pieniędzy). Dziękuję za wsparcie!

Pole lawendy niedaleko Valensole, Prowansja

Podróż po Prowansji szlakiem lawendy

Nicea, wtorek, godz. 5:00

Wstaję wcześnie, aby na śniadanie zatrzymać się w Aix-en-Provence, dawnej stolicy Prowansji. Croissant i kawa w Les Deux Garçons (53 Cours Mirabeau, Aix-en-Provence), w której przesiadywali m.in. Cezanne, Picasso i Delon, z widokiem na ludzi spacerujących po Cours Mirabeu to zawsze świetny pomysł. Niestety nie tym razem, bo lokal niedawno spłonął obracając w popiół ślady po sławnych gościach. 

Jadę zatem bezpośrednio do Saignon (czytamy Senią), małej prowansalskiej wioski na wzgórzu, do której docieram chwilę przed godz. 9. Po drodze mijam piękne Lourmarin, w którym żył i spoczywa Albert Camus. Przed laty nagrywałem w jego domu wywiad z córką pisarza, a wspólne zdjęcie na rodzinnym tarasie do dziś jest miłą pamiątką.

Trasa do Saignon biegnąca wąskimi i krętymi drogami parku regionalnego Luberon jest niezwykła. Wyłączam klimatyzację i szeroko otwieram okna, bo zapach lawendy z okolicznych pól wypełnia rześkie poranne powietrze. Słychać też cykady, które już od 2 tygodni informują, że lato wstąpiło w swoją najlepszą fazę.

Saignon to jedno z tych prowansalskich miasteczek, w których czas zatrzymał się dawno temu. Mieszka tu niewiele osób, które nigdzie się nie spieszą; jest hotelik, piekarnia i restauracja. A także zabytkowy kościół, ruiny zamku i piękne widoki na okolicę. Miejsce idealne na krótki romantyczny spacer, ale raczej będąc przejazdem, niż jako cel wizyty.

Na śniadanie siadam na tarasie u Krystyny (Chez Christine, rue Saint-Louis). Tuż obok jest piękny plac z fontanną i budynkiem obrośniętym bluszczem. To jednak nie pora na zdjęcia w tym miejscu, bo wszystko skrywa się jeszcze w cieniu. Poza tym widok zasłania ciężarówka na wschodnich blachach, z której właśnie wyładowują nowe materace do butikowego hotelu.

Pierwszy dzień mojej podróży szlakiem lawendy po Prowansji to rekonesans. Objeżdżam okolicę w poszukiwaniu najładniejszych pól i kadrów na wschody i zachody słońca. Pola lawendy najlepiej fotografować w ciągu godziny po wschodzie i w ciągu dwóch godzin przed zachodem słońca. Zdjęcia zrobione pomiędzy, w ostrym letnim słońcu, są przepalone, blade i nieciekawe. 

Przed wyruszeniem w teren warto zaopatrzyć się w lokalne mapy. Biuro informacji turystycznej w Apt jest ich świetnym źródłem (jak i wiele takich biur w innych miasteczkach). Przy okazji można się dowiedzieć, że trasa D34 w stronę Sault (czytamy: So) jest bardzo malownicza i warto właśnie tamtędy jechać na północ. To trafna podpowiedź, bo już pół godziny później fotografuję pola lawendy z największą górą Prowansji w tle (Mont Ventoux). Jej szczyt usypany skalnym rumowiskiem wygląda z oddali jak pokryty śniegiem.

Przed godz. 12 docieram do Sault, stolicy lawendy w regionie. Drugą jest miasteczko Valensole (czytamy Walensol), do którego wybiorę się nieco później. Tym czasem po krótkim spacerze, w Sault nie znajduję nic wyjątkowo uroczego, ale jest w miasteczku kilka lawendowych sklepików i producentów nugatu, a także cotygodniowy ryneczek działający od 1515 r. (w każdą środę). Czas więc na objazd okolicznych plantatorów lawendy. Trafiam najpierw do La Ferme aux Lavandes (Route du Mont Ventoux, Sault), potem tuż obok do Les Lavandes de Champelle, a na końcu do Aroma’Plantes. Wszystkie trzy przy tej samej ulicy.

Po wizycie w sklepach firmowych jadę dalej na północ i mijam miejsce, gdzie wciąż w tradycyjny sposób destylują lawendę (Vallon des Lavandes, Ancienne Route d’Aurel Le Vallon, Sault). Tuż za nim odnajduję dwa miejsca na piękne zdjęcia: pole lawendy z miasteczkiem Aurel w tle oraz samotne drzewo na polu lawendy z lasem w tle. Droga D942, którą następnie dojeżdżam do Montbrun-les-Bains jest kolejnym malowniczym odcinkiem do pokonania w regionie. Nic dziwnego, bo to już obszar parku regionalnego Baronnies Provençales i departament Drôme.

W Montbrun-les-Bains pożeram wołowinę duszoną w czerwonym winie i crème brûlée na deser (całość za 19 euro, La Tentation, Chabrerieux, Montbrun-les-Bains), a potem spaceruję po miasteczku. Na zdjęcia jest już zbyt gorąco, a i światło za ostre. Dlatego ruszam dalej, kolejną malowniczą drogą (D189) w kierunku Simiane-la-Rotonde. Po drodze robię zdjęcia, które przeczą temu, co napisałem wyżej. W pełnym słońcu w środku dnia udaje mi się uchwycić w całkiem znośnym świetle dwa bories wśród lawendy. 

Bories to polne domki na narzędzia zbudowane z ułożonych bez zaprawy kamieni. Dawniej służyły także jako schronienie dla rolnika w przypadku niepogody. Budowano je z kamieni zniesionych z całego pola. Dzisiaj ich budowę zlecają przede wszystkim zagraniczni bogacze na terenie swoich prowansalskich letnich posiadłości. Co ciekawe, wybudowanie kamiennego szałasu kosztuje dziś tyle „co wielki nowoczesny garaż”1.

Simiane-la-Rotonde zwiedza się dość trudno, bo z góry miasteczka schodzi się wąskimi i stromymi uliczkami na sam jego dół. Powrót do auta w upalne popołudnie jest nie lada wyzwaniem. Za niecałe 6 euro można tu zwiedzić pozostałości średniowiecznego zamku z rotundą, jest też punkt widokowy na okolicę. Czas jednak odpocząć, bo ten dzień już i tak jest długi, a w planie mam jeszcze lawendową sesję podczas zachodu słońca. Jadę więc do hotelu w Apt, który będzie moją prowansalską bazą wypadową (L’Aptois – 55 euro za noc, 289 Cours Lauze de Perret; miejsce dobre na przystanek w czasie pracy, niekoniecznie na dłuższy wakacyjny wypoczynek).

Zachód słońca wypada kwadrans po 21. Mam więc trochę czasu na znalezienie odpowiedniego miejsca. Jeżdżąc po okolicy trafiam najpierw w pobliże miasteczka Lacoste. Do dzisiaj stoi tu zamek, w którym markiz de Sade zasłynął sadyzmem. Obecnie należy do króla mody Pierre’a Cardin. Jadę dalej i trafiam w końcu pod skałę, na której zacząłem ten dzień, tuż obok Saignon. Mam szczęście odnaleźć uroczy kamienny domek zbudowany pośród lawendowych pól. To bardzo pożądany przez każdego fotografa element, podobnie jak samotne drzewo czy kobieta w zwiewnej sukni (koniecznie żółtej lub białej). Kobiety nie zabrałem, ale domek pasuje idealnie.

Zdjęcia robię tak długo, aż w końcu drzwi fotografowanego obiektu otwierają się, a z wewnątrz spogląda na mnie nieco zaniepokojonym wzrokiem kobieta w średnim wieku. W pierwszej chwili myślę, że mogłaby mi pozować w lawendzie, ale od razu zdaję sobie sprawę, że z obiektywem 200 mm wyglądam jak podglądacz, zatem kończę sesję. Zdjęcia zrobione, można wracać do hotelu. Po drodze udaje mi się jeszcze ustrzelić lawendowe pole z Saignon w tle.

Kobieta w zwiewnej sukience w polu lawendy

Sault, środa, godz. 4:30

Rozpoczynam kolejny poranek przez wschodem słońca, tym razem jadę w okolice Sault. Wczoraj wypatrzyłem tam ładne pola, ale dzisiaj rano jednak nie spełniają one moich oczekiwań. Za to trasa D230 z Saint-Saturnin-les-Apt w kierunku Sault była wspaniała. To kolejny piękny odcinek, który warto pokonać objeżdżając Prowansję.

Na śniadanie chcę zatrzymać się w niewielkiej wiosce Aurel, ale wszystko jest zamknięte. Ruszam więc w stronę starego rzymskiego miasta Vaison-la-Romaine. Można tam dojechać niezwykle malowniczą drogą D40 podziwiając Mont Ventoux od północy.

Vaison-la-Romaine to miasteczko, w którym antyk łączy się ze średniowieczem i współczesnością. Spacerując można tu podziwiać atrakcje z różnych okresów. Wspinam się zatem na Stare Miasto na skale, podziwiam antyczne ruiny po drugiej stronie rzeki, a potem ruszam w dalszą drogę.

Wyjeżdżając w stronę Apt mam do wyboru: zobaczyć skały Dentelles de Montmirail czy zamek w Le Barroux. Pada na zamek, który okazuje się być czynny dopiero od godz. 15. Szkoda, że kartka z informacją wisi na samej górze, bo spacerów w upale mam już dość. Samo Le Barroux to niewielka wioska z dwiema fontannami i widokiem na okolicę. W pobliżu znajduje się Opactwo św. Marii Magdaleny.

Jadąc dalej przed siebie mijam miasteczko Mazan, które kusi, aby je kiedyś zwiedzić. Zatrzymuję się nieco dalej, w Venasque. Tablica informuje, że miasteczko należy do najładniejszych we Francji, a nigdy się na tym zestawieniu nie zawiodłem (no może poza Gassin blisko Saint-Tropez). W Venasque podziwiam widoki, słucham cykad i zastanawiam się czy to już pora lunchu. Ostatecznie jednak ruszam dalej i jem w Saint-Saturnin-les-Apt. Po drodze trafiam na miejsce, o którym nigdzie wcześniej nie czytałem. To Falaise de la Madeleine i kilka domów tworzących osadę Lioux. Już wiem, że wrócę tu wieczorem, bo pola lawendy na tle ogromnego klifu robią wrażenie, a i słońce będzie z odpowiedniej strony.

Najpierw jednak jem lunch w Saint-Saturnin. Sałatka Cesar za 13 euro okazuje się kiepską mieszanką sałaty, surowych pieczarek i przemysłowo grillowanego kurczaka. Do tego powolna kelnerka, która swoim zachowaniem przypomina, że wciąż jestem we Francji. Płacę bez napiwku i wdrapuję się na szczyt nad miasteczkiem. Upał straszny, więc nie bardzo mi się chce, ale coś tu musi się udać. I w końcu! Piękny widok na okolicę, ruiny zamku, a tuż obok tajemnicza zapora i sztuczne jeziorko. Zapora kompletnie w tym miejscu nie pasuje, jakby ją ktoś przez pomyłkę zbudował. Kąpiel w jeziorku zakazana, więc wracam do hotelu przygotować się do zachodu.

Falaise de la Madeleine znalazłem w Internecie jako Falaise de Lieux. Klif ma 7 km długości i 80 m wysokości. Miejsce jest dość niezwykłe, tajemnicze i budzące grozę. Może to przez psy, które zaczynają szczekać nie wiadomo skąd, jak tylko trzasnąłem drzwiami auta. A może to przez tego kota, co właśnie tuż obok męczy ledwo żywą mysz. Nie mam też szczęścia do słońca, które niedawno schowało się za podejrzanie ciemną chmurą. Jest tu jednak piękne pole lawendy i już wiem, że nie wrócę z pustym aparatem.

Ponieważ nikt nigdzie nie wspomina o Lieux, jestem tylko ja i para Niemców. Pani narzeka, że mnóstwo komarów, a ja przytakuję szczęśliwy, że przezornie się wcześniej posmarowałem chemią. Słońce nie zapowiada powrotu, zatem kończę sesję i zatrzymuję się na kolację w przypadkowo mijanym fast foodzie. 10 minut przed zachodem niebo jest obłędnie pomarańczowe, a ostatnie promienie słońca padają na całą okolicę. Podziwiam ten spektakl mieląc w ustach Big Mac i przeklinając złośliwość natury.

Bories w lawendzie

Saignon, czwartek, godz. 4:45

To już ostatnia pobudka przed słońcem. Na Instagramie sądzą, że jestem rannym ptaszkiem, a ja do 8 chodzę jak zombie. Wschód spędzam na ładnych polach lawendy z kamiennymi bories niedaleko Saignon, które wypatrzyłem jeżdżąc po okolicy. Kończąc zdjęcia trafiam na route touristique z Apt w kierunku Castellar (droga D48). Trasa i widoki faktycznie zapierają dech w piersi. Łatwo to sobie wyobrazić, ale można też zobaczyć na zdjęciu poniżej: z prawej pasmo wzgórz Luberon, niżej dolina, a nad nią poranna mgiełka i balon, który właśnie wznosi się nad polem lawendy. Balonu nie widać na zdjęciu, ale to popularny sposób na obserwowanie lawendy w całej Prowansji.

Podziwiając ten widok przemieszczam się w kierunku wschodnim, a o 9:30 jestem umówiony w Muzeum Lawendy po drugiej stronie Luberon. Mam jednak sporo czasu, zajeżdżam więc na śniadanie do Ménerbes, w którym Peter Mayle napisał sporo swoich prowansalskich książek. Akurat rozstawia się targowisko, a przemili panowie pozwalają mi zrobić zdjęcia. 

W tej okolicy (tzw. Mały Luberon) więcej jest pól z winoroślami niż z lawendą, ale też więcej małych uroczych miasteczek odwiedzanych przez turystów z całego świata. Zawsze chciałem zobaczyć jedno z nich – malutkie zabytkowe miasteczko na skale – Oppede le Vieux. Z parkingu trzeba jednak iść około 10 minut pod górę, a słońce grzeje już niemiłosiernie. Oszczędzam więc 3 euro na parking, ale przy okazji dowiaduję się od stróża, że w okolicy mieszka Polak, profesor z Sorbony.

W Muzeum Lawendy w Coustellet trafiam na śniadanie na trawie. Częstują lemoniadą z syropem lawendowym i pokazują tradycyjny sposób destylacji lawendy. Po wszystkim ruszam znowu na wschód, w stronę domu.

Po drodze trafiam jeszcze do miasteczka Cereste, ale nic mnie tu nie zatrzymuje na dłużej. Obiad jem w średniowiecznym Forcalquier słynącym z cytadeli na wzniesieniu i poniedziałkowego jarmarku. Najpierw siadam w przypadkowej brasserie, ale czekając na kelnera odkrywam kiepskie opinie w Google i szybko uciekam do L’Inattendu (22 Boulevard Latourette, Forcalquier), restauracji serwującej prowansalskie dania. Ryba na duszonych warzywach z oliwą to strzał w 10 za 18 euro. Na koniec wdrapuję się na cytadelę, gdzie w upale tracę resztki sił, dlatego przed słońcem uciekam w klimatyzowanym aucie ku autostradzie.

Po drodze czeka mnie jeszcze tylko wizyta w fabryce L’Ocitanne en Provence, tuż obok Manosque i potem 2,5 h jazdy do Nicei. Fabryka niestety jest typową fabryką – zwiedzanie nie jest tak klimatyczne, jak u Fragonarda w Grasse. W zasadzie wcale nie jest klimatyczne, bo wszystko tu nowoczesne i mocno zautomatyzowane, w dodatku w blaszanej hali.

Valensole, piątek, godz. 18

Tym razem nie muszę wstawać przed słońcem i nie jadę sam. Na płaskowyż Valensole zabieram Anię, fotografkę z Nicei oraz Amandę, dziewczynę z Teksasu, która od 3 lat żyje w Nicei na wizie turystycznej i tworzy treści na zamówienie.

Valensole to druga prowansalska stolica lawendy. Kolorowe pola są tu znacznie bliżej siebie i jest ich więcej na mniejszej przestrzeni. To sprawia, że i turystów mijamy zdecydowanie więcej. Po części zapewne dlatego, że w pobliżu jest też drugi największy kanion Europy – Verdon.

Zanim jednak docieramy do lawendy zatrzymujemy się na lunch w Rians. W pustym miasteczku pożywienie oferuje tylko jeden lokal. Z daleka widzę, że w menu dnia jest kurczak w curry z kokosem i już go zjadam wyobraźnią. Okazuje się jednak, że jest to menu na za tydzień (!), a dzisiaj serwują tylko sałatkę nicejską lub z kozim serem (obie po 14 euro), które zamawiamy. Nie ma wyboru, deserów też nie (Banana Split brzmi mało francusko i mało zachęcająco).

Dzień kończymy majestatycznym i długim zachodem słońca na polu lawendy, omiatani przyjemnym chłodnym wiatrem. Dziewczyny popijają różowe gazowane wino, a ja ponieważ kieruję, zadowalam się zdjęciami. Obok kręci się sporo ludzi, w tym Polak od godziny instruowany przez żonę, jak ją najlepiej sfotografować na tle zachodzącego słońca. Kawałek dalej Azjatka zachwycona lawendą myli biegi i wpada autem do rowu. Wspominałem, że przy lawendzie ludzi ogarnia szaleństwo…

Wschód słońca w Luberon, Prowansja

Mapa z najładniejszymi polami lawendy

Wszystkie opisane w artykule miejsca (atrakcje i pola lawendy) znajdziesz na poniższej mapie. Pamiętaj, że ta mapa z polami lawendy może nie zawsze być aktualna. Jeżeli rolnik zdecyduje o zmianie uprawy, albo pogoda będzie w danym roku kiepska, lawenda w tym miejscu może wyglądać inaczej lub może jej tam wcale nie być. Jeżeli zauważysz coś takiego, koniecznie napisz mi o tym w komentarzu.

Opisywane podróże szlakiem lawendy odbyłem między 30 czerwca, a 7 lipca 2020. Wspominane wyżej miasteczka opiszę na blogu w najbliższym czasie. Były to podróże intensywne, bo zbierałem materiały do tego artykułu. Nie zalecam zwiedzania Prowansji w ten sam sposób, bo z pewnością nie jest to wypoczynek. Zamiast tego lepiej zaplanuj zwiedzanie na połowę dnia, a drugą połowę spędź przy basenie. Pamiętaj jednak, że dojazd na lawendowe pola to często kręta droga. Jeżeli masz chorobę lokomocyjną, warto zabrać ze sobą odpowiednie leki.

Jak zwiedzać szlak lawendy?

Możesz oczywiście objechać cały szlak lawendy. Jest dostępna specjalna mapa z trasą. Zajmie to jednak wiele dni, a poza tym nie wszędzie lawenda będzie w rozkwicie w tym samym czasie. Mapę szlaku lawendy na Prowansji znajdziesz w moim starym artykule Gdzie i kiedy kwitnie lawenda?

Jeżeli chcesz zobaczyć w krótkim czasie (np. jednego dnia) kilka różnych lawendowych pól z ładnym tłem to z pewnością warto wybrać się w okolice Valensole. Jeśli jednak masz więcej czasu i chcesz przy okazji zwiedzić Luberon – serce Prowansji, warto spędzić co najmniej kilka dni w regionie na północy od Aix-en-Provence. Na blogu opublikowałem obszerny przewodnik po Prowansji oraz podpowiedzi o tym, jak zaplanować zwiedzanie Prowansji. Te materiały z pewnością będą przydatne.

Pola lawendy na zdjęciach, a rzeczywistość

Jak już pisałem na początku, nie jest łatwo zrobić dobre zdjęcie na polach lawendy. Wszystkie zdjęcia w tym artykule zostały poddane podstawowej obróbce w programie Lightroom (światła, cienie, czasami kolory). Kilka zdjęć przeszło większą modyfikację. Dla zobrazowania zmian przedstawiam zdjęcie oryginalne i po obróbce:

Pole lawendy niedaleko Valensole, Prowansja

Jeżeli chcesz osiągnąć takie efekty, musisz zrobić zdjęcie profesjonalnym aparatem i obiektywem oraz skorzystać z programu do obróbki zdjęć. Oczywiście da się zrobić dobre zdjęcie telefonem lub aparatem „turystycznym”, ale będzie to wymagało nieco przygotowania i – co najważniejsze, dobrego światła. No i mimo wszystko polecam chociaż podstawową obróbkę w jakimkolwiek programie graficznym, aby osiągnąć pożądany efekt.

Odpowiedzi na wasze pytania o lawendę w Prowansji

Co roku zadajecie mi te same pytania o lawendę na Prowansji. Zebrałem je wszystkie i udzieliłem na nie odpowiedzi. Znajdziesz je poniżej w formie tekstu, ale zachęcam do wysłuchania mojej audycji Życie we Francji. W 14. odcinku opowiadam o lawendzie i odpowiadam na wszystkie pytania, a przy okazji dodaję sporo ciekawostek.

Lawenda właściwa rośnie powyżej 600 m n.p.m., a 1 litr olejku można uzyskać z prawie 150 kg jej kwiatów. Lawandyna to krzyżówka roślin, która jest łatwiejsza w uprawie, bardziej odporna na choroby, ma bardziej intensywny kolor i większe krzaki. W dodatku na wyprodukowanie 1 litra olejku potrzeba tylko 40 kg kwiatów lawandyny. Zdecydowana większość lawendy oglądanej w Prowansji to lawandyna. Dla uproszczenia, w tym artykule posługuję się głównie nazwą „lawenda”, także opisując pola lawandyny.

Lawenda w Prowansji kwitnie od połowy czerwca do początku sierpnia. Im wyżej nad poziomem morza leży pole lawendy, tym później ono zakwitnie. Na początku okresu kwitnienia warto szukać lawendy w okolicach Valensole, a w późniejszym okresie w okolicach Sault. Okres kwitnienia lawendy zależy także od jej gatunku i od pogody. Deszczowe lato sprawi, że lawendowe żniwa odbędą się nieco później.

Najbardziej intensywne kolorowe pola lawendy można podziwiać w pierwszych dniach lipca. Wszystko zależy jednak od pogody w danym roku.

Okolice Valensole skupiają sporą ilość pięknych pól lawendy. Nie trzeba tam jeździć daleko pomiędzy kolejnymi ciekawymi polami. Z kolei znacznie więcej lawendowych pól znajdziesz na północ od Aix-en-Provence, np. w regionie Luberon i wyżej. Są one tam porozrzucane na dużym obszarze. Najładniejsze pola lawendy znajdziesz na mapie, którą zamieściłem wyżej.

Pola lawendy najbliżej Nicei, które warto zobaczyć znajdują się w okolicach Valensole. Trzeba tam dotrzeć samochodem, nie ma transportu publicznego. Na wielu mapach lawendy zaznaczone są także pola w okolicach Grasse i Gourdon. Nie są to jednak pola warte uwagi. Bardzo trudno je znaleźć i często są to miniaturowe poletka, w których nie da się zrobić atrakcyjnych zdjęć.

Na pola lawendy trzeba dojechać samochodem. Są one rozsiane po całej Prowansji, poza tym kwitną w różnym czasie. Dlatego trzeba mieć do dyspozycji samochód i objeżdżać okolicę w poszukiwaniu najładniejszych pól.

Jeżeli chcesz zwiedzić ze mną najładniejsze pola lawendy Prowansji, proszę o kontakt poprzez ten formularz. Wycieczki na pola lawendy organizują także firmy i osoby mówiące po angielsku i francusku. Ponieważ najczęściej są to wyjazdy busem dla grupy zebranej z obcych sobie osób, takie wycieczki są nieco tańsze niż prywatne zwiedzanie.

Wejście na pola lawendy jest bezpłatne. To takie same pola należące do rolników, jak np. pola rzepaku czy zboża w Polsce. Warto jednak pamiętać, że pola są prywatne i są źródłem przychodu dla ich właścicieli. Nie depcz lawendy, nie zrywaj jej i nie przeszkadzaj ludziom pracującym na takim polu. Jeżeli trafisz na właściciela, który nie życzy sobie wizyty turystów, poszukaj innego pola w okolicy (mi się nigdy taki problem nie zdarzył).

Nigdy mi się to nie zdarzyło, ale słyszałem o rolnikach, którzy nie życzą sobie turystów na swoich polach. Pamiętaj o poszanowaniu ich pracy i ich właśności. Nie depcz lawendy i jej nie zrywaj. Wtedy nikt nie będzie miał pretensji, że wchodzisz pomiędzy lawendę, aby zrobić kilka zdjęć.

Najlepiej w pobliżu pola, które zwiedzasz. W okolicy z pewnością jest jakaś destylarnia lawendy i sklep z lawendowymi pamiątkami. Często takie produkty sprzedają bezpośrednio rolnicy. Na powyższej mapie znajdziesz wiele takich miejsc. Pamiątki z lawendą kupisz także w praktycznie każdym miasteczku w Prowansji oraz w Nicei, Cannes i Saint-Tropez.

Czasami na początku miesiąca można znaleźć jakieś wyblakłe pola lawendy w okolicach Valensole. Ponieważ lawenda kwitnie tym później im wyżej nad poziomem morza znajduje się pole, warto szukać w tym miesiącu pól w okolicach Sault. Do połowy sierpnia zwykle można jeszcze gdzieś trafić na lawendowe pola, później już nie ma sensu szukać.

Najlepiej kontrastowo, jeśli chcesz zrobić ciekawe zdjęcia. Kobiety najczęściej zakładają zwiewne białe lub żółte sukienki i obowiązkowo kapelusz z szerokim rondem. Bywają jednak i takie, które zakładają odzież w kolorach zbliżonych do koloru lawendy. Pola lawendy kwitną w okresie, kiedy w Prowansji jest gorąco, nie musisz zatem zabierać ciepłej odzieży. Warto jednak zabrać coś na komary, bo w pobliżu niektórych pól może ich być sporo.

Najlepsza pora na zdjęcia w lawendzie to czas do godziny po wschodzie słońca oraz przedział od około dwóch godzin przed zachodem słońca do zachodu. Zdjęcia zrobione w środku dnia w pełnym słońcu zwykle wyjdą nieciekawie ze względu na zbyt ostre światło. Planując czas zrobienia zdjęć weź pod uwagę położenie pola lawendy. Sprawdź na mapie stronę świata, w którą jest skierowane pole. Układ jest zwykle dobrze widoczny na zdjęciach satelitarnych na Mapach Google.

Destylacja lawendy rozpoczyna się wraz z początkiem jej zbiorów z pól. Najczęściej jest to pierwszy dzień lipca, jeśli czerwiec był w większości słoneczny. Proces destylacji można zwykle obserwować do połowy, a czasami nawet do końca lipca. Na powyższej mapie znajdziesz miejsca z destylarniami.

Jeżeli masz jeszcze jakieś pytania, możesz je zadać w komentarzu poniżej.

Lawendowy zachód słońca

Lawenda i lawandyna – informacje podstawowe

Pewnie rozczaruję wiele osób, ale „to, co uważamy za lawendę, tak naprawdę nazywa się lavandin. Jest to hybryda (czasami zwana „fałszywą lawendą”), krzyżówka między lavande fine, która rośnie na wysokości sześciuset metrów i wyżej, a lavande aspic, rosnącą niżej. Według ekspertów od wąchania, lavandin nie ma aż tak złożonego i wyrafinowanego bukietu jak lavande fine, ale za to daje więcej olejku, a że nie wymaga wysokogórskich warunków, jest łatwiejsza w uprawie.” Tak właśnie (nie bez racji) pisze o skarbie Prowansji P. Mayle w swojej książce Prowansja od A do Z2.

Nazwa lawendy pochodzi najprawdopodobniej od łacińskiego „lavare” czyli „myć”, ale jej źródłem może także być łacińskie „livendula”, co oznacza kolor niebieskawy. Więcej o samej lawendzie, a przede wszystkim o jej uprawie w Polsce, przeczytasz w książce Jak uprawiać lawendę dla przyjemności i zysku autorstwa D. i T. Pawlaków.

Lawenda to roślina o licznych właściwościach. Doskonale znane jest jej działanie uspokajające, przeciwbólowe, bakteriobójcze i antyseptyczne. Odstrasza też owady, w tym komary i kleszcze. Wiele różnych zastosowań lawendy i przepisy na lawendowe kosmetyki domowej roboty znajdziesz na blogu wielkikufer.pl. Z kolei po ciekawy rys historyczny lawendy odsyłam na lente-magazyn.com. 

Jest sporo różnych odmian lawendy, a najpopularniejszą i w ocenie wielu najładniejszą jest odmiana Grosso. To oczywiście lawandyna, zatem można z niej otrzymać sporo olejku. Na wyprodukowanie 1 litra olejku lawandynowego potrzeba 40 kg kwiatów lawandyny. Z kolei aby otrzymać tyle samo esencjonalnego olejku z prawdziwej lawendy, potrzeba prawie 150 kg jej kwiatów. Nie dziwi zatem, że olejek z prawdziwej lawendy jest znacznie droższy od lawandynowego.

Źródła

1 – Prowansja od A do Z, P. Mayle, wyd. Prószyński i S-ka, s. 44
2 – tamże, s. 160
Poradnik. Jak uprawiać lawendę dla przyjemności i zysku. Dorota i Tomasz Pawlak, wydanie II, poprawione, wydawnictwo AD REM
Polska lawenda, pierwszy w Polsce e-biuletyn wydawany przez plantatorów lawendy, nr 1, styczeń 2014, dostęp 16 lipca 2020